STOWARZYSZENIE
"KLUB WUJKA KAROLA"
Serdecznie zapraszamy

Blog


Kaszuby

2014-05-21 10:49:44, komentarzy: 0

  Długi weekend to zawsze okazja do odpoczynku. Jest czas na to, by się zrelaksować, wstawać później z łóżka, obejrzeć jakiś film w telewizji czy też zwyczajnie poleniuchować. Oczywiście, można i tak, ale to przecież nie w naszym stylu. Cztery wolne dni to już dość czasu by pomyśleć o zwiedzeniu jakiegoś ciekawego zakątka naszego kraju - rzecz jasna na rowerach. Wybór padł tym razem na Kaszuby. W środę przed 1 maja, po południu, wybraliśmy się na dworzec by udać się w kierunku Gdańska w pogoni za przygodą.

 

Cóż… tak to czasem bywa, że przygoda nie każe na siebie długo czekać. Był moment gdy zastanawialiśmy się, czy uda nam się w ogóle dostać do pociągu. Oczywiście wcześniej strona internetowa PKP zapewniała nas, że pociąg bezpośredni do Gdańska jest przystosowany do przewozu rowerów, żadnych wątpliwości nie zgłaszała również pani w okienku gdy sprzedawała nam bilet grupowy, pobierając przy tym dodatkową opłatę za przewóz rowerów, tymczasem pan konduktor na stacji miał inne zdanie i uznał, że nie może nas wpuścić do pociągu z naszymi „rumakami”. Czyżby nasz wyjazd miał zakończyć się zanim się na dobre zaczął? Po dłuższych pertraktacjach jakoś upchnęliśmy nasze rowery do pociągu i ruszyliśmy. Gdy dotarliśmy do Gdańska był już wieczór, więc najkrótszą drogą, zahaczając po drodze o Stocznię Gdańską, udaliśmy się na nocleg w schronisku młodzieżowym.

 

Nasze plany na Święto Pracy były ambitne: zobaczyć jak najwięcej gdańskich atrakcji, a następnie dotrzeć do Zaworów – miejscowości oddalonej o kilka kilometrów od Kartuz – gdzie w najbliższych dniach miała być nasza baza wypadowa (wcześniejsze plany dotyczące drugiego noclegu w Gdańsku musieliśmy zmienić z powodu braku miejsc w schronisku). Najpierw pojechaliśmy zatem na nabrzeże, gdzie powitał nas gdański żuraw portowy, a na falach Motławy ujrzeliśmy legendę PRL-u, statek-muzeum ochrzczony nazwiskiem Stanisława Sołdka, przodownika pracy. Oczywiście nie mogliśmy będąc w Gdańsku nie przywitać się z Neptunem, mitycznym władcą mórz. Jego pomnik z charakterystycznym trójzębem to wizytówka miasta, więc i my zrobiliśmy sobie w tym miejscu pamiątkowe zdjęcia. Tu również poznaliśmy przewodnika, który zaprosił nas do odwiedzenia Twierdzy Wisłoujście, która to właśnie od 1 maja otwierała swoje podwoje dla turystów po zimowej przerwie. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy czy starczy nam czasu by skorzystać z zaproszenia, ale uznaliśmy, że to może być ciekawy punkt naszej wycieczki. Najpierw jednak udaliśmy się na Westerplatte. Kilkukilometrowa droga minęła nam przyjemnie, przez większą część trasy jechaliśmy bowiem ścieżką rowerową z prawdziwego zdarzenia, z bardzo wygodną nawierzchnią. Zwiedziliśmy ruiny koszar, w których mieszkali i których bronili we wrześniu 1939 roku żołnierze majora Sucharskiego, a następnie udaliśmy się pod Pomnik Obrońców Wybrzeża przy wejściu do portu.



W drodze powrotnej do centrum mijaliśmy twierdzę, o której wspominał nam przewodnik. Szybka decyzja i… już zwiedzamy zabytkowe umocnienia w towarzystwie poznanego pod pomnikiem Neptuna pana (no proszę, jaki ten świat mały)! Z wysokości dachu twierdzy mogliśmy zobaczyć miejsce, w którym cumował niegdyś niemiecki pancernik Schleswig-Holstein, znany z tego, że jego salwy rozpoczęły II wojnę światową. Stąd również z pewnym niepokojem obserwowaliśmy nadciągające ciężkie chmury i wzmagający się wiatr. Poszerzywszy swoją wiedzę historyczną ruszyliśmy w stronę Oliwy, gdzie naszym celem była katedra z zabytkowymi organami. Zbliżywszy się w ten sposób do wylotu z miasta, zaczęliśmy rozpytywać o drogę w kierunku Kartuz. Napotkany gdańszczanin, widząc że jedziemy na rowerach ostrzegał, że czeka nas wspinaczka na morenę czołową, będącą pozostałością po jednym ze zlodowaceń. Zaraz, zaraz: wzgórza? Tutaj, nad samym morzem? Tego nie było w planach… Dopiero rzut oka na mapę topograficzną wyjaśnił nam, co nas czeka w najbliższym czasie. Znajdowaliśmy się blisko morza, na wysokości kilku metrów nad jego poziomem, tymczasem nasz cel – Kartuzy – leżał w pobliżu najwyższego wzniesienia północnej Polski, Wieżycy. Na stosunkowo niedługiej, około 30-kilometrowej trasie musieliśmy zatem pokonać różnicę wzniesień, wynoszącą około 200 metrów. Nieźle jak na amatorów!

 

Mozolnie pokonując metr za metrem, zmęczeni już całodniowym zwiedzaniem i drogą, która ubywała nam wolniej niż byśmy sobie tego życzyli, po raz kolejny zostaliśmy zmuszeni do zmiany planów. Widząc, że słońce chyli się ku zachodowi, postanowiliśmy poszukać noclegu gdzieś w pobliżu. I znów szczęście nam dopisało. Jeden telefon wystarczył, i już po kilkunastu minutach zawitaliśmy w gościnne progi gospodarstwa agroturystycznego w miejscowości Chwaszczyno, gdzie poznaliśmy bardzo barwną postać w osobie miejscowego uzdrowiciela. W jego towarzystwie ciekawie spędziliśmy wieczór, słuchając opowieści o szerokim świecie i sekretach medycyny alternatywnej.

 

Kolejny dzień spędziliśmy w drodze. Mijaliśmy wioski z nazwami w dwóch językach: polskim i kaszubskim. Chociaż odległość do celu wydawała się nieduża, przeciwny wiatr i wzniesienia dały nam się mocno we znaki. Nie tylko podjazdy utrudniały jazdę – zjazdy bywały czasem jeszcze bardziej nieprzyjemne. W naszej pamięci pozostanie z pewnością ostry zjazd polną drogą, po kamieniach, gdzie najmłodszy z uczestników naszej wycieczki nabawił się „ósemki” w tylnym kole. Gdy dotarliśmy na kamping w Zaworach było już dość późno. Jeszcze niektórzy postanowili objechać przed wieczorem piękne jezioro Kłodno, inni natomiast udali się na zasłużony odpoczynek. Wieczorem w malowniczej scenerii jedliśmy kolację, podziwiając piękny zachód słońca i planując kolejny dzień.


 


Ponieważ część z nas nie czuła się na siłach, by kolejnego dnia wyruszyć w dość długą trasę do Szymbarku, a naszym ostatecznym celem tego dnia było ponownie gościnne Chwaszczyno, podzieliliśmy się na dwie grupy. Cztery osoby wyruszyły na południe Drogą Kaszubską, by zdobyć Wieżycę i zwiedzić charakterystyczny „odwrócony dom” w Szymbarku, a pięcioro z nas wybrało się na zwiedzanie Kartuz i Żukowa. Tego dnia Szwajcaria Kaszubska ukazała nam najpełniej swoje piękne oblicze. Mogliśmy podziwiać wspaniałe pejzaże z trzech punktów widokowych mijanych w drodze do Szymbarku, a zdobycie najwyższego szczytu północnej Polski na rowerze okazało się wyzwaniem wprawdzie wymagającym, ale przy tym niezmiernie emocjonującym (i pozostającym w granicach naszych możliwości). Kartuzy i Żukowo również zachwyciły uroczymi zakątkami. W Szymbarku poznaliśmy bliżej historię syberyjskich zesłańców, obejrzeliśmy najdłuższą deskę świata, przeżyliśmy „nalot” w podziemnym bunkrze i poznaliśmy kilka słów w języku kaszubskim. Przed zwiedzeniem słynnego „odwróconego domu” powstrzymała nas natomiast… rekordowo długa kolejka turystów. Wrażeń jednak nie zabrakło, a podróż powrotna do Chwaszczyna przebiegła bez przeszkód.

Nadeszła niedziela i czas powrotu do domów. Jednak najpierw jeszcze krótka przejażdżka gdyńską promenadą, zdjęcie z dumą polskiej floty, okrętem ORP Błyskawica i legendarnym żaglowcem Dar Pomorza, przejazd koleją dojazdową do Gdańska i przesiadka na pociąg do Kościana.




Po raz kolejny nasz przewoźnik wysoko postawił nam poprzeczkę, testując nasze zdolności organizacyjne. Przewóz kilku jednośladów w naładowanym po brzegi pociągu dalekobieżnym, w teorii podobno „przystosowanym do przewozu rowerów” okazał się nader skomplikowaną operacją logistyczną. Dość powiedzieć, że na trzech wieszakach do przewozu rowerów zdołaliśmy umieścić ich sześć…




Koniec końców, udało się nam jednak szczęśliwie wrócić do domów. Szwajcaria Kaszubska została zdobyta!

Adam




 

 

« powrót

Dodaj nowy komentarz

Wyszukiwarka

Kategorie

Brak kategorii